Slow living – minimalizm kuchenny dla maksymalnej przyjemności

Ta kuchnia wymagała zmian już od dawna, ale wciąż były odkładane na później i później. Bo przecież jest tyle fajniejszych spraw w życiu niż chodzenie po sklepach i wybieranie mebli kuchennych…No, chyba, że się pojedzie do marketu budowlanego, nakupi górę desek i postanowi spontanicznie, że będą nowe fronty, malowanie i rach-ciach kuchnia jak nowa. Taaaak. To było dwa lata temu – fronty faktycznie zostały wymienione na drewniane i przemalowane na biało, ale potem nadeszło piękne lato i tak już pozostał ten stan wiecznego niedokończenia. I pewnie nic by nie drgnęło, gdyby technika nie zaczęła zawodzić.

Pierwsza padła kuchenka mikrofalowa, tuż po niej kuchenka elektryczna, a następnie zaczął smętnie rzęzić ekspres do kawy. I takim to sposobem rozpoczął się remoncik zupełnie nie w moim stylu slow, tylko remoncik ekspresowy, na hurra. Wszystko zajęło tydzień, komplikując się oczywiście z dnia na dzień, no, ale, od czego jest sztuka perswazji i determinacja ; )

Postawiłam oczywiście na minimalizm i zaczęłam od pochowania wszystkiego, co stało na blatach. Wbrew pozorom bardzo trudno jest powstrzymać się od ustawiania dekoracji, ale gdy ustawi się świeże kwiaty w zwykłych słojach i zioła – to wystarczy ;). Sporo rzeczy przy okazji trafiło do oddania lub do kosza. Hurra, kolejne przestrzenie odzyskane. Mam nadzieję, że uda się utrzymać tę konsekwencję.

Motyw przewodni – białe szafki – wymienione fronty pomalowałam farbą renowacyjną do mebli kuchennych, podobnie jak elementy przy lodówce.  I jasne, odbijające światło blaty, ale o nich za chwilkę.

 

 

No, właśnie, światło, nastrój. Dla mnie kuchnia to miejsce do przyjemnego spędzania czasu, a nie miejsce pracy – dlatego postawiłam na oświetlenie nieco fantazyjne, a nie „robocze”. W towarzystwie pająka czuję się świetnie i dodam, że jest to jedyny pająk, jakiego lubię 😉 Czuję, że ma charakter imprezowy, lubi jazz i czerwone wino ; )

 

Stolik i krzesła. Jak widać kuchnia jest maleńka, lecz nawet w najmniejszej warto zorganizować miejsce do siedzenia. Lubimy, pijemy kawkę na szybko, rozmawiamy. Mój półokrągły stolik to dostawka od starego stołu z Ikei. Stał kilka lat w garażu, aż mnie olśniło i trafił do kuchni. Z przemalowanymi na biało nogami, żeby nadać mu trochę lekkości. Przy nim oczywiście ukochane starocie. Krzesła Thonet nr 18 to klasyka, o jakiej marzyłam. Upolowane na starociach, oczywiście.

Teraz blaty. Wymiana zepsutego piekarnika wymusiła wymianę blatów na nowe, żeby wstawić piekarnik do zabudowy i płytę ceramiczną. Ech, to był najtrudniejszy logistycznie wyczyn, bo blaty jechały ekspresowo – jeden z Jeleniej Góry, a drugi z Zielonej Góry, żeby zdążyć na przedświąteczny czas pieczenia ciast ; ). Tak bardzo chciałam, żeby były najprostsze, z prawdziwego drewna, bo lubię jego strukturę w dotyku. Castorama stanęła tu na wysokości zadania i udało się wszystko dopasować, dociąć, polakierować i zamontować w tydzień : ).

Taadammm, i tu wkracza nowoczesność, niosąc bezę w ramionach : ). Od lat marzyłam o zrobieniu bezy Pavlovej. Niestety, 15-letnia kuchenka nie dawała na to najmniejszych szans, a każda kolejna Pavlova okazywała się niezmiennie porażką w postaci sflaczałego placka. Raz tylko urosła pięknie, ale to tylko dlatego, że w nieprzytomności swojej wsypałam sól zamiast cukru… Umiecie sobie wyobrazić ten smak?!? Teraz bezy wychodzą jedna po drugiej, a ja nie mogę się nacieszyć ich kolejnymi wariacjami – moja ulubiona to z bitą śmietaną i musem mango 😉 Do tej misji wybrałam model piekarnika Electrolux Sensecook z termosondą. Zachwycił mnie przede wszystkim minimalistycznym designem. Na początku obawiałam się, czy sobie poradzę po zmianie ze starszego modelu kuchenki i dlatego też tak długo zwlekałam z wymianą. Okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie. Fajnie, że nie po pozbyciu się mikrofali mogę korzystać z funkcji rozmrażania i podtrzymywania ciepła. A w lecie dam znać jak sprawuje się funkcja wekowania – bo to coś dla mnie – słoikoholika : ).

Dodatki i drobiazgi. No, lubię starocie i ich zestawianie z nowoczesnością. Szkło zarówno stare jak i proste, nowoczesne. A tuż przy nich listwa samochodowa „miłego dnia”, która spadła mi pewnego dnia pod nogi, życząc, żeby dzień był miły. Musiała ze mną zostać.

Moździerze, do których mam słabość – jako miski, miseczki – oraz w zwykłym użyciu!  Świeżo utłuczony pieprz czy kardamon nada wyjątkowego smaku każdej potrawie. A biała ceramika w stylu wabi-sabi to zdobycz po likwidacji pracowni chemicznej. Te wszystkie tygielki, zlewki to teraz moje ulubione naczynia do zapiekania, miseczki do sosu sojowego do sushi, mini-filiżanki na kawkę czy… maleńkie słoiczki na przyprawy.

 

 

„Metr piwa” z Amsterdamu. U mnie pełni funkcję sezonowego kwietnika lub pojemnika na naturalne skarby – co tam akurat sobie znajdę – czy to wiosenne kwiatki, czy też jesienne szyszki i orzechy. Nadawanie przedmiotom drugiego życia nie tylko jest ciekawe i zabawne, ale również wpisuje się idealnie w zasadę less waste.

A skoro less waste to trochę o ekologii. Segregowanie śmieci, zmywanie w zmywarce – to oczywistość. Dodatkowo, woda do picia to kranówka, która przechodzi przez filtr w lodówce. Oszczędzanie energii – sprzęty wykorzystujące ciepło resztkowe. Tak warto się nauczyć gotować – podgrzewać – wystarczy trochę planowania i da się to ciepło resztkowe wykorzystać. Perlator do wody, kupiony za grosze, oszczędza wodę na co dzień.

Dopełnieniem wszystkiego są kwiaty – świeże, różne, choćby nawet zielone gałązki z przycinania ogródka. I świeże zioła. Bo kuchnia tylko wtedy wciąga do środka,  gdy przebywanie w niej to zmysłowa przyjemność. A co lepiej się sprawdzi niż zieloność i zapach świeżego tymianku, oregano, rozmarynu czy bazylii?

A na deser – crème de la crème – kącik kawowy, pachnący świeżo mieloną kawką. Po zamontowaniu nowego blatu został akurat kawałek na powiększenie barku. I to tu powiększyła się przestrzeń na delektowanie się kawką.

Poranki to moja ulubiona pora dnia. Cisza, spokój, czuję się wypoczęta, uśmiechnięta, bez pośpiechu. Urządzając go miałam jedyny słuszny motyw przewodni – Włochy, bo tam kawa smakuje najbardziej, a atmosfera włoskiej kawiarni o poranku to jedna z moich ulubionych przyjemności podczas odwiedzin w tym kraju.

W rogu stanął ekspres Philips 3200 LatteGo. Nigdy wcześniej nie piłam takiej dobrej kawy w domu. Co to jest za przyjemność! Moja ulubiona to poranne latte ze świeżo zmielonych ziaren kawy, ze spienionym mlekiem, ale stawiające na nogi kremowe espresso też daje radę ; ). I ta wygoda – wystarczy wybrać ulubiony program, a urządzenie samo zmieli kawę, przygotowuje napój. Na dodatek nie trzeba wyrzucać fusów po każdym użyciu, a pojemnik z mlekiem przechowuję wygodnie w lodówce.

Aaa, i jeszcze jedno. Kawę kupuję w ziarnach, w dużych opakowaniach. Wstyd się przyznać, że kiedyś marzyłam o ekspresie kapsułkowym. Te tony niepotrzebnego plastiku… Cieszę się, że się opamiętałam w porę ; )

Wyodrębnienie kącika kawowego tuż przy stole jadalnym, z widokiem na salon to nie tylko zaoszczędzenie miejsca w maleńkiej kuchni, ale przede wszystkim dodatkowa radość z czasu spędzanego z przyjaciółmi razem przy kawce. Taka organizacja przestrzeni – stolik do wspólnego gotowania w kuchni, czy ekspres do kawy w salonie wymusza wspólne spędzanie czasu i aktywność. A przecież to jest najważniejsze w przyjemności czerpanej z gotowania i jedzenia, prawda?

To kto wpadnie na wspólnie przygotowaną pyszną kawkę lub bezę?

 

Spread the love