Kiedyś usłyszałam kątem ucha, jak profesor Bartoszewski stwierdził kategorycznie, że „optymizm ma uzasadnienie historyczne i dowodowe, natomiast pesymizm nie ma żadnego uzasadnienia”.
Jak mantra przypomina mi się ta zabawna myśl zawsze, gdy tylko próbuję zrobić coś nowego. Za każdym moim pierwszym razem. Bo ja uwielbiam robić coś po raz pierwszy w życiu. Do każdego nowego pomysłu zapalam się jak świetlik. Nigdy nie wiadomo, co z tego wyniknie. Może właśnie tym razem odkryję uroki nieznanego? A może wędrując z aparatem trafię w najpiękniejszy zakątek miasta? A może dziś jest najważniejszy dzień w moim życiu? Albo po prostu dostrzegę zupełnie nowe spojrzenie na to, co wydawało mi się już od dawna znane?
Optymistą jest, wbrew pozorom, bardzo łatwo być. Nie wiem, dlaczego tak wielu ludzi z tego rezygnuje. Co można osiągnąć nie wierząc w powodzenie podejmowanych działań? Optymizm to podstawa absolutnie każdego nowego pomysłu. Zmienianie świata, wszelkie zmiany zarezerwowane są dla optymistów. Sukcesy zarezerwowane są dla optymistów. Nie wspominając o tym, że radzenie sobie z niepowodzeniami też jest łatwiejsze dla optymistów. Pesymiści wynaleźli chyba tylko ubezpieczenia od wszelkich nieszczęść. Z pewnością żałują, że nie można się ubezpieczyć od pesymizmu. Być może optymizm to stan pierwotny, wytrzebiony kulturowo, przez wielu skrywany, „bo marzenia są przecież takie naiwne”?
Zawsze zakładam, że uda mi się to, co robię. A z niepowodzeń nie wyciągam żadnych ogólnych wniosków! Tym razem się nie udało, to uda się następnym. Może to jeszcze nie ten czas.
W ramach postanowień noworocznych zaplanowałam kilka „pierwszych razów”. Mniejszych i większych, śmiesznych i bardzo poważnych. Niektóre już za mną, np. mój pierwszy samodzielnie upieczonym chleb.
Fajnie jest upiec własny chleb. Po pierwsze, dlatego, żeby poczuć, jak wolno płynie czas. Po drugie, żeby wypełnić dom zapachem – takim zapachem, że ho ho. Po trzecie, to rytuał porządkujący myśli, pozwalający wrócić do spraw prostych, pierwotnych, tych naprawdę ważnych. No i po czwarte, bo nie ma nic smaczniejszego niż świeża chrupiąca skórka.
A to mój pierwszy raz. Drożdżowy, bo zaczynać trzeba od tego, co łatwe. Na zakwasie będzie kolejny. Przygotowanie – 2 dni, schrupanie dla dwóch osób – 15 minut. To prawie jak mandala.
foto: natunaturally
ps. Wysłałam do profesora Bartoszewskiego maila z zapytaniem, czy piekł kiedyś samodzielnie chleb, a jeśli nie, to czy ma zamiar spróbować. Jako optymistka liczę na szybką odpowiedź.