Słoiki dobrych zdarzeń

słoik dobrych zdarzeń

Ostatnio trochę zaniedbałam się w pisaniu, ale nie bez powodu. Pustka w głowie potrafi zadziwiająco długo trwać, jak zima stulecia, zamarzają komórki mózgowe i nie rodzi się żadna nowa myśl. A skoro postanowiłam na samym początku nie pisać nic na siłę, tylko dla przyjemności, więc pisanie musiało sobie cierpliwie poczekać. Poza tym, nie było mi ostatnio do śmiechu, jakieś myśli błotniste i pluchowate, nie do zapamiętywania, a już na pewno nie do dzielenia się nimi ze światem. Takie myśli najlepiej wykurzyć racą dymną, zagnieść, zadeptać, zatupać, prychnąć i pójść dalej. Ba, łatwiej powiedzieć niż zrobić. Na szczęście można również gorszy czas przeczekać, zignorować i po prostu sam minie pod wpływem, no właśnie, właściwie nie wiadomo czego, bo na pewno nie pod wpływem zamierzonych działań.

Ale do rzeczy.

Nagle jak grom z jasnego nieba wpadł mi do głowy genialny w swej prostocie pomysł, który wyciągnął myśli na inne tory i poukładał to, co wydawało się niepoukładane. Muszę się niestety przyznać, że pomysł nie jest oryginalnie mój, ale go sobie biorę w posiadanie i już nie oddam.

Ten pomysł to słoik. Zwykły, z nakrętką. Słoik istniejący w banalnym celu. Stoi sobie i czeka. Jeżeli doczeka się miłego zdarzenia, ciach, wpada do niego karteczka z datą i opisem. Same dobre zdarzenia. Lokata dobrości i najlepszości. A w ostatni dzień roku poczytam sobie, co to był za rok, a co.

 Sam pomysł założenia słoika dobrych zdarzeń w pierwszej chwili wydał mi się zabawny, fajny, ale nie jakiś nadzwyczajny. A tu niespodzianka – taki słoik ma magiczną moc! Jak tylko stanął na półce, koniecznie w widocznym miejscu, taki puściutki – zaczął kusić. Miło byłoby coś wrzucić, tylko co, skoro nic szczególnego się nie dzieje? Aaa, przepraszam, przecież wczoraj… Buch, do słoika. Zamknęłam, uśmiechnęłam się, poszłam sobie. Nie, wracam, przecież jeszcze przedwczoraj… Trzeba wrzucić. Uśmiech numer dwa. No, dobra, idę sobie. Nie, nie, gdzie ja idę, wracam, przecież jeszcze trzeba zapisać tamto. Uśmiech trzeci. Patrzę na słoik i zaczynam się dziwić. Dlaczego zapomniałam o tym, co miłe? Czy ten słoik nie jest za mały? Siedzę i patrzę na słoik, który już sam w sobie poprawia mi humor. Już sobie wyobrażam, co tam będzie za miesiąc, dwa…

– – –

Minęły dwa dni. Stoją już dwa słoiki – jeden bardzo duży dla mniejszego człowieka, a drugi trochę mniejszy, mój, ale też niczego sobie. Okazało się, że słoiki w towarzystwie działają nawet lepiej. Wciąż zastanawiam się, co miłego mogę zrobić, żeby właściciel tego drugiego zechciał wrzucić karteczkę z opisem do swojego  słoja.

Dobrze jest się też takim słoikiem pochwalić, bo jego samo istnienie wywołuje myśl u odwiedzających – „chcę tam trafić”. I bardzo dobrze : ) Krąg dobrych zdarzeń się powiększa. Każdy, kto ma ochotę trafić do mojego jest mile widziany : ).

– – –

Każdy z nas ma taki niewidoczny słoik w sobie. Niektórzy co prawda mają jakieś dziurawe te słoiki – wpadają do nich dobre zdarzenia, a oni i tak ich nie widzą, natomiast zbierają skrupulatnie tylko te złe, nazywając je „mądrością życiową”. Do diabła z mądrością życiową i tak nic dobrego poza zgorzknieniem i koślawym wyrazem twarzy na starość z niej nie wynika.

 I na dodatek już wiem, jak spędzę tegorocznego Sylwestra, a ten plan bardzo mi się podoba.

 ps. Taki realny słoik jest dla początkujących, żeby wypracować nawyk, jestem pewna, że za jakiś czas zupełnie nie będzie potrzebny.

słoik dobrych zdarzeń

Spread the love