Post powolny z postem

Zauważyłam, że w zasadzie wszystkie moje posty zawierają choćby drobne nawiązania do jedzenia. Chociaż właściwie to nie zauważyłam, tylko zostało mi zauważone :). Hmm, widocznie coś w tym musi być, być może jestem filozofem kuchennym. A na dodatek taka jesienna aura i te wszystkie dyniowo-śliwkowo-bakłażanowe kolory i zapachy. I pierwsze jesienne herbatki…

Dziś to wszystko odkładam na bok, a w zamian biorę trzy dotychczasowe egzemplarze magazynu (SLOW). To ciekawe, jak zmienia się percepcja, gdy człowiek zaczyna koncentrować się na jakimś jednym aspekcie życia bardziej niż poprzednio. Tuż po tym, jak założyłam tego maleńkiego bloga zaczęłam wszędzie dookoła dostrzegać sloooow. Wszystko mi się zaczęło ze „slowlifem” kojarzyć. Nawet w sklepach.

Na półce z czasopismami jak płachta na byka podziałała na mnie krwistoczerwona okładka debiutującego dwumiesięcznika (SLOW). Wzięłam do ręki – świetny, lekko satynowy papier. Powąchałam – nie wiem dlaczego zawsze to robię – i pomyślałam, że nie jest źle. Dobra jakość zawsze dobrze pachnie. Zaglądnęłam do środka – śliczne, przydymione zdjęcia. No, dobra, kupuję i zobaczymy cóż to takiego. Po przyjściu do domu rzuciłam w kąt razem z innymi zakupami i zapomniałam.

I bardzo dobrze, bo odkryłam znalezisko dopiero po kilku dniach, w sobotni poranek. Poranna kawka, ciepły wiosenny wietrzyk, czytam. I czytam. I czytam. I czytam… Muszę przyznać, że mnie wciągnęło jak guma arabska. Wciągnęło, bo pismo nie jest jednowymiarowe. W końcu ile można czytać o slow foodzie, czy uprawach ekologicznych? A tu slow w architekturze, slow w kuchni, slow w kulturze, slow jako styl życia osób, których bym o to nigdy nie podejrzewała, slow dla rodziców, slow jako zjawisko kształtujące nową ekonomię. Ciekawe, bo różnorodne, obiecujące więcej. Piękne, artystyczne zdjęcia, mądre artykuły, nieco za wysoka cena. Czy w Polsce kupuje się takie pisma, czy tylko wykorzystuje do sesji fotograficznych w snobistycznych magazynach (których też nikt nie kupuje)? Pewnie padną po pierwszym numerze, pomyślałam.

Drugi numer, niebieski. Mój zupełnie przemoczony, bo czytałam nad wodą. Spodziewałam się rozczarowania, powielania tematów, a tu znowu pozytywne zaskoczenie. Świetny wywiad z Michałem Pirógiem, ku mojemu bezgranicznemu zdziwieniu. Nowe trendy w zagospodarowywaniu przestrzeni miejskiej, a z drugiej strony artykuł o syndromie Mad Maxa za kierownicą. Wszyscy jesteśmy furiatami, choć to oczywiście nie nasza wina tylko złej przestrzeni. O klubach kolacyjnych i haute cuisine, jako alternatywnym spojrzeniu na przyjemności kulinarne. Wszystkie tematy delikatnie przenikające się, niby różne, a jednak powiązane. Może trochę za dużo zdjęć z modą, wolałabym więcej treści, no ale to przecież numer wakacyjny, a zdjęcia też niczego sobie.

Do trzech razy sztuka. Zielony. No, nareszcie. Wiadomo przecież, że slow jest zielone. Dużo zdjęć, dla mnie znowu trochę za dużo, boję się, żeby moda nie stała się motywem przewodnim. Na szczęście od razu duże zadowolenie – „Wolność nielegalna” – niedługi, acz wiele wyjaśniający artykuł o squattersach. I kolejny, „Czas dla mas”, o zachłyśnięciu się Polaków kapitalizmem i co z tego wynikło. A dla wszystkich uzależnionych od sieci świetny artykuł o cyberholikach.

Piszę o (SLOW) dopiero teraz, ponieważ postanowiłam, że do trzech razy sztuka. I mogę z przyjemnością powiedzieć, że jestem trzy razy „na tak” :). Dla mnie bomba i sama przyjemność. Polecam szybciutko do czytania, bo znając kondycję naszego rynku wydawniczego…  Mam jednak nadzieję, że im się uda i przetrwają bez obniżania jakości w poszukiwaniu oszczędności.

To pisałam ja, Natunaturally, bez niczyjego zamówienia, tak ot sobie, siorbiąc herbatę ze świeżym imbirem zamiast cytryny i z miodem (siorbanie jest konieczne, bo z pokrojonego imbiru pojedyncze, samotne włókienka sobie powolutku dryfują w siną dal).

Foto: natunaturally

Link do FB magazynu (SLOW): https://www.facebook.com/beSlow/info

Spread the love