Relacja z frontu

Umiejętność dokonywania wyborów to bardzo trudna sztuka. Nie raz poległam. W świecie konsumpcji, atakującej podświadomość, podstępnie podjudzającej ego tak trudno usłyszeć cichy głos realnych potrzeb, nie ulegać cudzym, narzuconym, wykreowanym, bo przecież nie własnym, zachciankom.

Nie wszędzie tak jest. Są miejsca na świecie, w których przedmioty służą do celów podstawowych, mają wyraźnie przypisane funkcje. Garnek do gotowania, buty do chodzenia, zabawki do prawdziwej zabawy, a nie tylko do kolekcjonowania. A piękne przedmioty wyeksponowane do podziwiania. Dopiero wtedy naprawdę widać ich piękno, gdy otacza je przestrzeń. Byłam, widziałam, chcę tak samo, bez obrastania w zbędne przedmioty.

 Mimo wprowadzanych zmian, wciąż mam kilkanaście garnków, każdy do czegoś innego. Mam kubki codzienne i niecodzienne, filiżanki, które lubię na co dzień i których używam na specjalne okazje. Mam trzy czajniki do parzenia herbaty, których nie używam. Mam pamiątki z podróży, którym przyglądam się tylko w trakcie sprzątania. Wciąż mam kilkanaście sukienek, które założyłam raz w życiu lub wcale. Mam osiem zegarków, z których siedem przestało chodzić. Pewnie znudziło się im bezczynne leżenie w szufladzie i zmarły niepostrzeżenie. O butach litościwie nie wspomnę. No i jaką funkcję pełni trzydziesta torebka? Mam książki, które czytałam wieki temu i nie zamierzam do nich wracać. Mam czasopisma wnętrzarskie sprzed dziesięciu lat, z zaznaczonymi projektami do poprzedniego mieszkania. Mam w samochodzie dwa rodzaje płynów do spryskiwaczy, bo nie wiem, który zapach lubię bardziej. Mam cmentarzysko starych części komputerowych. Mam kilka tysięcy linków w „ulubionych”, z których nie korzystam, bo i tak nie umiem w nich znaleźć tego, czego szukam. Kiedyś moja lodówka pękała w szwach, a i tak nie wiedziałam, co przygotować. Zawsze brakowało jednego składnika. Każdego ranka, tonąc w szafie, walczę z nadmiarem. Jak można uporządkować umysł, kiedy już z samego rana trzeba podejmować zbędne, trywialne decyzje? Które buty, która torebka, który krem, który serek, który kubek do kawy, która kawa, który film, którą nogą dziś wstać?

Mniej więcej dwa razy do roku coś mnie zaczyna męczyć, dusić, jakby mnie coś zakleszczało. Na szczęście już od dawna wiem, co to jest. Moja głowa domaga się rytuału oczyszczającego! Najczęściej „dusi” mnie właśnie szafa, czasem strych, a czasem kuchnia. Czasem przepastne szuflady. W tym roku zaatakowały mnie stare papierzyska. I już ich nie ma. Przeczytać, wyrzucić, zostawić tylko to, co naprawdę ważne.

Mam już jedną szafę „zen”, trafiają do niej tylko sprawdzeni garderobiani przyjaciele, na których zawsze mogę liczyć. I dwie szafy, do których uporządkowania jeszcze nie dorosłam. Nic na siłę. W lodówce staram się mieć tylko jedną, naprawdę pyszną pyszność na raz. W pustych przestrzeniach nareszcie zaczynam znajdować miejsce na postawienie tego, co naprawdę dla mnie znaczące – jednego wybranego przedmiotu związanego z ważnym wspomnieniem, przeżyciem. Już niedługo zostaną ze mną tylko te książki i płyty, które istotnie coś dla mnie znaczą, do których chcę wracać. Jak trudno odzyskanych miejsc nie zapełniać od razu nowościami… Zostawić sobie czas, znaleźć miejsce dla wyobraźni i dla siebie.

 Żyć wolno, żyć prosto, żyć lekko. Z trudem uczę się, porządkuję otoczenie, upraszczam, zaczynam oddychać swobodnie tam, gdzie już zwyciężyłam. Każde odzyskane terytorium cieszy jak wata cukrowa. Przywrócić przedmiotom ich podstawową funkcję, poczuć brak, odzyskać utracone powietrze i się nim zachłysnąć. To nierówna walka, ale powoli wygrywam.

Przedmioty to tylko pierwszy krok, najłatwiejszy. Znacznie trudniej ograniczać doznania, przyjemności, ale chyba jeszcze bardziej warto. Pokazać jedno dobre zdjęcie z wakacji. Obejrzeć jeden dobry film, a potem o nim porozmawiać. Wsłuchiwać się godzinami w jedną ulubioną płytę. Czytać powoli jedną książkę. Tak po prostu – odzyskać swój własny czas.

Spread the love